Jak to wszystko pokonać

Odkryłam wczoraj, że programy... starzeją się. Wdawane są nowe wersje, ulepszone, zmienia się układ, pojawiają się nowe funkcje, możliwości i tym samym zacierają się pewne przyzwyczajenia, pewność i najważniejsze - umiejętności człowieka tak jakby bledną i zanikają. Wydaje się jakbym nigdy nie miała w ów cudactwem do czynienia. A czas leci. Muszę czasem odpocząć, oczy, mózg, myśli... ale świadomość, że za 33 godziny zostanie przesądzona moja przyszłość z jednej strony bardzo mnie nakręca, ale z drugiej strony... przeraża... Bo jedną z podstaw, bezdyskusyjnych, jest umiejętność obsługi ów cudactwa. A cudactwo jest inne, nowsze, bajeranckie się zrobiło... I siedzę, szukam, uczę się na nowo...

Problem 1: cudactwo
Problem 2: przemowa, czyli jak nie zapomnieć języka w gębie i nie dać się pochłonąć czarnej myślowej dziurze podczas rozmowy

Nr 2 banał, prawda? Im jestem starsza tym bardziej zauważam, że mocniej przeżywam sytuacje, w których normalnie zachowałabym zimną krew. Może w tej sytuacji dzieje się tak, ponieważ jestem świadoma stanowiska, o które walczę? A może dlatego, że wczoraj wykonałam czasowy test językowy dla pracodawcy i pytania była tak podchwytliwe i... trudne, że test został ochrzczony mianem niebotycznie trudnym. Wyników nie znam. Jutro o 17 dowiem się jakiż to ze mnie geniusz językowy. I tutaj dochodzę do drugiej połowy Problemu nr 2. Rozmowa jest oczywiście po angielsku, nigdy mnie to nie stresowało, wręcz przeciwnie, uwielbiam rozmawiać w tym języku, zdarza mi się dość często ze znajomymi ze szkoły czy też znajomymi z pracy C (przyznam się, że ostatnio po zbyt dużej ilości wybitego Apfelwein, rozmawiając z jednym z kolegów C z pracy, opowiadałam jakąś historię o C i użyłam wspaniałego zwrotu: She's... ale pomimo ilości % - poprawiłam ;)).

Więc rozkładając mój stan na czynniki pierwsze mój stres jest uzasadniony, ponieważ jeśli zażądają przedstawienia moich umiejętności na 'cudactwie' - polegnę. Dlatego dzisiejszy dzień poświęcam na... nazwijmy to po imieniu - rycie.

Secundo - rozpiszę wszystko co powinnam powiedzieć na rozmowie. Może któraś szufladka w mózgu zaskoczy i gdy czarna dziura będzie opanowywać mój zestresowany, przesiąknięty kofeiną łeb - kliknie i wyśpiewam wszystko poprawnie. Chociaż mam co do tego spore wątpliwości po wczorajszym teście... Dochodzi do tego fakt, że pracodawca jest firmą Kanadyjską i szef ani słowa po niemiecku nie mówi... Liczę na to, że spotkanie odbędzie się z przemiłym panem, z którym odbyłam rozmowę telefoniczną w poniedziałek, nie będą sprawdzać umiejętności programu, który ewentualnie będę mogła douczyć się w domu i mój wynik testu językowego będzie wspaniały.

Dość. Przedstawiam MainHattan. Samotna wyprawa jutro w celu upolowania wśród gąszczu wieżowców niewyobrażalnie smacznego stanowiska.

2 komentarze:

  1. robi wrazenie...a ja mam dobre przeczucia...a u mnie zwykle sie sprawdzaja...powodzenia Kochana!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. U mnie to odwrotnie sie dzieje, im starsza jestem tym wiecej zimnej krwi :Dchco moze jak sama zaczne rozgladac sie za praca to sie obroci to o 180 stopni :P
    W nocy Mainhattan wyglada najlepiej ;)
    jeszcze raz powodzenia ;)

    OdpowiedzUsuń