Zbieg okoliczności

Parę dni temu myślałam o kocie. O zwierzęciu domowym, o domowym ciepłym, leczącym kłębku. Tak bardzo brakuje mi kota w życiu. Kiedyś było to nie do pomyślenia dla mnie, żeby tak po prostu NIE MIEĆ kota. Bardzo intensywnie myślałam ostatnimi dniami nad takim krokiem. Myśli te jednak rozpłynęły się w natłoku innych myśli i obowiązków.

Mama wróciła z pracy. Usiadłyśmy godzinę temu i opowiedziała mi co ją dzisiaj spotkało. Około 18 wyszła z pracy zapalić, ciemno, zimno, stoi pod drzwiami, pali. Nagle dochodzi przenikliwe aczkolwiek cichutkie i skrzeczące `miau`. Rozejrzała się w ciemności i pomyślała, że to jakiś kot miauczący z któregoś z okien. Po chwili kolejne `miau`... Wsłuchała się, wytężyła wzrok, ale wciąż nic. Wróciła do pracy. Około 20:30 wyszła na kolejnego papierosa, i tym razem z ciemności wyłonił się piękny srebrzysty kot, który tak przeraźliwie miauczał z zimna o głodu, że gdy tylko zobaczył uchylone drzwi - od razu się załadował do środka. Dostał dwie saszetki kociego jedzenia i po dokładnych oględzinach okazało się... że to kotka. Mało. Ciężarna... Nie wiem jak do tego doszło, nie pytajcie mnie bo na samą myśl o tym mam ochotę przetrzepać skórę własnej rodzicielce - wypuściła ta biedną kotkę na zimno... Po naszej wieczornej rozmowie naszły nią straszne wyrzuty sumienia. Słusznie. Dobrze wiedziała, sama się przyznała, że gdyby do mnie zadzwoniła o tej nawet 20:45 byłabym u niej w 15 min i zabrała to biedne zmarznięte zwierzątko do domu.

Czasem człowieka spotykają oczywiste sytuacje. Dla mnie jest bardzo jasna i klarowna. Mam nadzieję, że jutro ponownie pojawi się pod pracą mojej mamy. Pusty dom bez kociego serca jest...

1 komentarz: