Holi bardzo ciężko przeżyła operację. Pojechałyśmy same. Po zastrzyku zasnęła na moich rękach wtulając nos w moją dłoń. Serce mi się kroiło i organizm domagał się tlenu. Oddałam Holutka w ręce dr Asi i poszłam się przewietrzyć oraz zadzwonić do mamy z relacją. Zabieg szybko się skończył, otrzymała zastrzyki po których sie wybudziła, antybiotyk, przeciwbólowy zastrzyk i do domciu - jeszcze samochodem (wczoraj sprzedałam i od dziś jestem bezautna). Holi bardzo cieszyła się, że już jest w domu, ledwo trzymała się na nogach co chwilę upadając. Chodziłam za nią krok w krok przez cały wieczór i całą noc. Łącznie przespałam w trybie czuwania 3 godziny. Holi budziła się co chwilkę z drzemki na kucaka-siedząco, i wymiotowała żółcią. Ja ją wtedy obejmowałam, głaskałam. Zaraz potem szybciutko wchodziła pod koc. Obudziłyśmy się o 6 rano, Holi obudziła się i zaczęła się trząść, zwymiotowała, wczołgała się do kuwetki (kochana). Potem usiadła na podłodze w salonie - więc położyłam się obok niej, przykryłam nas kocem i usnęłam na 2 minuty. Po chwili obudziłam się bez kota. Przeszukałam cały dom, pokój mamy, garderobę, salon - wszystko - nic. Kot zapadł się pod ziemię. Weszłam do swojej sypialni i okazało się, że Hoil zaszyła się pod wysoką komodą, w ciemnym kąciku. Dostała karton, koc - i tak przedrzemałyśmy do 10.
Szybki telefon do dr. Michała - proszę przyjechać szybko, kolejki nie ma - odpowiedział głos w słuchawce... Więc szybkie mycie zębów, dres na tyłek, książeczka zdrowia, Holutek w transporter i... taksówka. Na szczęście od chwili wstania z łóżka do powrotu od lekarza minęła ponad godzinka. Korków nie było, więc Holi nie musiała stresować się zbyt długą podróżą. Dostała silny zastrzyk przeciwwymiotny, do pyszczka Michał zajrzał, i wszystko powoli normuje się.
Stara się wskakiwać delikatnie na kanapy, potrafi teraz oszacować swoje możliwości - a nie jak wczoraj po narkozie. Cały dzień i noc nic nie piła - dzisiaj po zastrzyku, po powrocie do domu chętnie umoczyła wąsy w ciepłej wodzie. Nawet ogląda się za swoją ukochaną zabawką - moim starym palcatem do ujeżdżania. Nie je. Zacznie niebawem, jak wspomniał Michał.
Bardzo to przeżywam. Bardzo...
Siedzi teraz bidulka w kuchni na samym środku. Jest bardzo nieszczęśliwa z powodu przymusu noszenia kubraczka, na dodatek kubraczek jest w moro. Gdyby był w jakieś myszki, muszki, ptaszki, może by było odrobinę lżej ;)
A dziś w nocy, około 2-3 Mąż wraca z Bad Homburg. Moje ostatnie 3 dni w Polsce. Pakowanie i w niedzielę wyjazd. Bardzo to zaczyna do mnie docierać.
Ahhh, moje zatroskane serce... W piątek kontrola u kociego lekarza, zastrzyki i oglądanie co tam pod kubraczkiem dobrego się dzieje....
Jejku,jaka biedulka:(
OdpowiedzUsuńZdrówka życzę kochanej Holi.
Przytulam mocno. Biedulka. Mam nadzieję,że już jej lepiej.
No i wkrótce Mąż wróci i będziecie razem.
:)
Ściskam cieplutko:*
Już jest lepiej. Wiedziałam, że będę przeżywać, w końcu Holi to rodzina... Już jest lepiej :) Dziękuję za dobre słowa :*
OdpowiedzUsuń